PunkGamer - nowy, INNY portal o grach!: RECENZJA: Killzone 3

O blogu i PunkGamerze!

UWAGA! SERWIS WŁAŚCIWY JUŻ DZIAŁA! Zapraszamy na http://punkgamer.pl!

ZAREJESTRUJ SIĘ NA FORUM PUNKGAMERA!

Nowe, INNE forum o grach ruszyło i musisz tam być! Niezależne, gdzie można pogadać o wszystkim, otwarte, bez fanbojstwa i gdzie udziela się redakcja. Wbijaj już dziś! http://forum.punkgamer.pl

niedziela, 6 marca 2011

RECENZJA: Killzone 3

Najnowsza odsłona strzelanki od ekipy z Guerrilla Games już na półkach sklepowych, a ja się poważnie zastanawiam, czy czasem nie mamy tutaj do czynienia z najpiękniejszą grą, jaka ukazała się do tej pory na konsolę PS3.



I wiecie co? To nie tylko najlepiej wyglądająca gra na maszynę Sony, ale najlepiej wyglądająca gra w ogóle! Owszem, Uncharted 2, to wciąż pierwsza liga, Heavy Rain potrafiło skopać dupsko, Crysis i Crysis Warhead prezentowały się momentami genialne, Gearsy, God of War III, Starcraft II - wszystko fachowe gry, ale Killzone 3 je wyraźnie przewyższa. Nie wiem jakim cudem z tej konsoli udało się wycisnąć więcej, niż z dopasionego PeCeta i jasne, gra śmiga "zaledwie" w 720p, ale co z tego, kiedy nawet Crysis w Full HD nie jest w stanie tej pozycji dorównać pod względem graficznego artyzmu i szczegółowości oprawy. Możecie mi nie wierzyć, ale tak po prostu jest, choć kto wie, może sequel od Cryteka podniesie poprzeczkę jeszcze wyżej, niemniej nawet jeśli, to stanie się to co najwyżej na PC, bo na konsolach gra ta prezentuje się w stosunku do zapowiedzi słabo - nawet na oficjalnych zwiastunach autorom nie udało się ukryć pojawiających się znikąd obiektów i podmienianych tekstur, zaś woda, to jakaś totalna porażka i cofnięcie się do poprzedniego wieku - na jednym z filmików wodospad był płaską, animowaną teksturą. Żal.


Osobiścię należę do tych graczy, dla których oprawa graficzna nie ma jednak większego znaczenia. Tzn. inaczej - jest istotna, ale decyduje gameplay i może to wynika po prostu z tego, że gram odkąd pamiętam i przestałem być aż tak łasy na doznania wizualne, tylko szukam czegoś więcej, ale faktem jest, że w Killzonie czułem się znów jak ten mały, szczerbaty dzieciak, który cieszył michę do kilku pikseli sądząc, że nie może być nic wspanialszego w życiu, niż ślęczenie z padem dzierżonym dumnie w dłoniach i ślinienie się do telewizora. Każda lokacja, to miliony szczegółów i smaczków, które autorzy wpakowali tam tylko po to, byśmy mieli radochę, zadziwiająco ostre tekstury, praktyczny brak aliasingu (co na PS3 jest niebywałym osiągnięciem), wspaniałe animacje, genialne oświetlenie, smakowite i apetyczne filtry, masa unoszących się w powietrzu paprochów, świetne efekty wolumetryczne, wymieniać tak można i wymieniać. Ta gra udowadnia, że grafika ponownie jest ważna, bo jeszcze nigdy nie byliśmy bliżej oprawy idealnej - choćbym chciał, to bym nie znalazł tutaj elementu, do którego mógłbym się przypierdzielić. Już Killzone 2 prezentował się wybornie, ale w tym przypadku udało się pójść o krok dalej. W zasadzie kompromisy - i to bardzo drobne - zauważyć można szarpiąc w trybie 3D, kiedy to mamy ciut niższą rozdziałkę i momentami pojawia się pop-up, ale i tak w trójwymiarze wrażenie jest jeszcze bardziej piorunujące, co zresztą mnie specjalnie nie dziwi, bo już jakiś czas temu zauważyłem, że samo poczucie głębi, które charakteryzuje prawdziwy trójwymiar, daje każdej grze bardzo wiele i doskonale maskuje konieczność pewnych poświęceń (przynajmniej na konsolach, bo na PC ogranicza nas tylko moc naszej konfiguracji sprzętowej).

Żeby nie było - nie twierdzę, że Killzone 3, to gra idealna, bo takie tytuły praktycznie nie istnieją, ale w kwestii oprawy, to szczyt, swoisty czubeczek pierwszej ligi i można być fanbojem jakiejkolwiek platformy, ale jednego Sony nie można odmówić - branża gier tej firmie zawdzięcza wiele i korporacja ta potrafi pakować kasę w projekty, które inaczej by nie ujrzały nigdy światła dziennego, a na pewno nie w takiej formie - że wspomnę chociażby o Heavy Rain (gdy chłopaki przyszły do Petera Moora, wówczas odpowiedzialnego za X360, to ten ich wyśmiał - ale czego się spodziewać po sprzedawcy butów), Little Big Planet, czy Uncharted. Nic mnie bardziej jako hardcorowego gracza nie wkurza, niż ostatnia polityka Microsoftu, który całkowicie zwrócił się w kierunku casuali, olewając sikiem ciepłym o wartkim strumieniu temat zajebistych i wysokobudżetowych produkcji na wyłączność. Czy złe były czasy, kiedy mieliśmy wojnę na exclusivy? Śmiem wątpić, że Gearsy byłyby takie zajebiste, gdyby Epic nie dostał zastrzyku gotówki od koncernu z Redmond, ba, nigdy byśmy pewnie nie usłyszeli o serii Halo, za którą osobiście bym zbytnio nie płakał, ale jednak odcisnęła ona swoje piętno na naszej branży i sprawiła, że gry stały się jeszcze popularniejsze. Ale dobra, dość mojego płaczliwego wywodu starego pierdzącego frustrata, który ze zmartwioną miną pochyla głowę nad naszym growym światkiem, w coraz większej mierze opanowanym przez niedzielnych szarpaczy.


Wróćmy więc do Killzone'a i tego, czemu piszę na samym początku o oprawie. Z jednej strony dlatego, że siłą rzeczy jako pierwsza rzuca się w oczy faszerując nasze gały fachowym i świetnie zrealizowanym renderowanym intrem. Z drugiej, bo akurat tak się złożyło, że premiera K3 zbiegła się z wypluciem na rynek rodzimego Bulletstorma, którym wielu zaczęło się zachwycać, jakby było to jakieś objawienie. Owszem, produkcja People Can Fly jest solidna, a więc nie taka zła, jak opisał ją Monk w swoim playteście, ale też nie powiem, żeby mi ta gra urwała dupę. W szczegóły zagłębię się w recenzji, więc nie ma co uprzedzać faktów, ale tak się akurat złożyło, że najpierw zacząłem grać w pecetową wersję Bulletstorma, czyli tę najlepszą graficznie, szarpiąc na najwyższych możliwych ustawieniach. Zabawę przerwałem, by zaliczyć produkcję od holenderskich goryli i gdy powróciłem do strzelanki znad Wisły doznałem niezłego zonka. Otóż Bulletstorm mi się w cholerę graficznie podobał, ale po bezpośrednim przejściu do niego ze świata konfliktu Helghastów vs. ISA pierwsza myśl jaka mnie naszła, to "olaboga, jakie to brzydkie!". Bez kitu, Bulletstorm na najwyższych ustawieniach wygląda przy K3, grze śmigającej na kilkuletniej konsoli, po prostu biednie! Napiszę to jeszcze raz - jestem pełen podziwu ile powera chłopaki z Guerrilla Games wycisnęli z tego sprzętu!

Ale dość tych wywodów, przejdźmy do papu. Jeśli graliście w poprzednią część, to wiecie jak się zakończyła. Śmiercią Visariego i zrzuceniem bomby atomowej na planetę Helghastów. I od tego też momentu rozpoczyna się nasza przygoda w Killzone 3. Gdybyśmy sobie wcześniej dla odświeżenia przeszli dwójkę, to gdyby nie konieczność zmiany płyty, pewnie byśmy nawet nie zauważyli, że gramy już w kolejną grę. No, zakładając, że nie zwrócilibyśmy uwagi na poprawioną oprawę. Aby jednak zachować całkowitą precyzję, to muszę tutaj jeszcze wspomnieć o swoistym wprowadzeniu, będącym jednocześnie tutorialem - mianowicie akcja w początkowej fazie gry wrzuca nas bezpośrednio do... bazy wroga, ale nie będę spoilerował, bo jeszcze komuś popsuję zabawę. Dość powiedzieć, że zakończenie singlowego dema ma z tym wiele wspólnego.

Zresztą i przy fabule wypada się na chwilę zatrzymać, bo pojawili się fanboje Halo twierdzący, że historia w Killzone 3 jest płytka, postaci kiepsko nakreślone, hasła ciulate, no i ogólnie, że "story" - cytując klasyka - ssie pałkę. Jest to zarzut, z którym za cholerę nie potrafię się zgodzić. Nie wiem, gdzie w Halo jest głęboka fabuła, może niektórzy w ukatrupianiu blasterami zmutowanych krasnali dopatrują się jakiegoś drugiego dna. Moje zdanie jest niezmiennie takie samo - tj. że fabuła ma być po prostu wiarygodna i usprawiedliwiać pociąganie za cyngiel. Szczerze, to nie dostrzegłem tej płytkości, o której co poniektórzy donoszą. Ale jestem w stanie zrozumieć, dlaczego pojawiły się głosy o bijącej z ekranu naiwności. Otóż jako szczwany lis domyślam się, że recenzenci ci oceniali grę na podstawie polskiej wersji językowej i tutaj właśnie leży pies pogrzebany. Gra jest bowiem zdubbingowana średnio. Na okładce widnieje info, że głosów użyczali Lubaszenko i Englert. Przy całej mojej sympatii do tych panów uważam, że jest to raczej antyreklama. Dlaczego? Ano dlatego, że polscy aktorzy mają manierę grania teatralnego. Wynika to zapewne z tego, że nasza kinematografia nadaje się w większości do tego, żeby ją spuścić w klozecie, ale co się dziwić, kiedy na rynku same kupy. Polski język jest dość specyficzny - przede wszystkim jest mało plastyczny i jest kiepskim nośnikiem emocji. Po angielsku nawet dna pokroju filmideł z serii "2012" i inne takie badziewia potrafią brzmieć dobrze, a po polsku zwykle wszystko brzmi sztucznie i nienaturalnie. Są wyjątki (np. serial "Odwróceni"), ale wygrywa zwykle teatralność, a jakby tego było mało, to sporo naszych aktorów chyba ma zakonotowane, że gry są dla dzieci, więc akcentują swoje kwestie, jakby podkładali głosy do "Sherka", albo "Smerfów". Niestety przypadłość ta dotknęła momentami także Killzone'a 3 i w tym kontekście granie po polsku, to porażka - ale owa błędnie odbierana płytkość fabularna wynika nie z historii, która jest przecież taka, jak w każdej strzelance, czy weźmiemy takie Halo, czy Gearsów, czy wreszcie Crysisa, ale właśnie - to jest wina polskiego dubbingu. Tym samym, jeśli nie chcecie sobie psuć zabawy, to odpalcie koniecznie ten tytuł po angielsku, bo w żadnym innym języku (no może poza francuskim, bo żabojady posiadły tajemną wiedzę robienia podkładu idealnego) wzniosłe, pompatyczne, czy wulgarne teksty, nie brzmią lepiej.


Zresztą historię muszę jeszcze z jednego względu wziąć w obronę. Mianowicie jest ona jednak okraszona pewnym polotem. Zarówno po stronie ISA, jak i Helghastów mamy wyraźnie nakreślone konflikty - w naszych szeregach żrą się Narville i Rico, z kolei po drugiej stronie barykady walka o wpływy toczy się na samym szczycie, o czym będzie jeszcze za chwilę (ale specjalnie wgłębiać się nie będę, żeby nie psuć nikomu przyjemności). W każdym razie, jeśli ktoś lubi proste, co nie znaczy że prostackie historie, które po prostu są wiarygodne i klimatyczne, to powinien być przynajmniej usatysfakcjonowany. Mnie historia się podobała, podobnie jak w dwójce, którą też krytykowano. Ale przecież konflikty nie są specjalnie skomplikowane, często są efektem najniższych pobudek i tak jest i tutaj. Nie sknocono historii jakimiś dziwnymi zwrotami akcji, nie można też powiedzieć, żeby wszystko było czarno-białe, przeciwnie, jak się chce, to dostrzeże się nawet jakieś głębsze przesłanie. To, co mi się spodobało natomiast szczególnie, to że w grze jest kilka momentów (niestety mało), w których próbowano oddać prawdziwy klimat wojny, a prawdziwy klimat, to przecież zwichrowana psychika i sranie w gacie, często pogodzenie się ze śmiercią. W grach zwykle mamy bandę sukinsynów, którzy rzucają latrynowymi dowcipasami ciągnąc za cyngiel, ale w życiu ciężko sobie wyobrazić takich kozaków. Fajne są więc momenty, kiedy np. widzimy grupkę żołnierzy, którzy trzęsą się ze strachu i mają deprechę, myśląc, że nie wrócą z tej wojny. Pozwala to jeszcze bardziej wczuć się w klimat i to się chwali.

Skoro trójka jest fabularnie bezpośrednią kontynuacją poprzedniczki, to nie dziwota, że po raz kolejny wcielamy się w Seva, czyli Tomasa Sevchenko. I to kolejny plus, bo gdyby twórcy poszli śladami developera Call of Duty, to byśmy pewnie wcielili się w 5 osobników, z których 4 by zostało zdradziecko zabitych, do tego miotalibyśmy się w czasie i przestrzeni, zwiedzając kilka galaktyk. Można więc odetchnąć z ulgą. Pod nogami często będzie się nam pałętać wspomniany już w tej recenzji Rico Velasquez, ale nie będzie on jedynym kompanem, bo jak to na wojnie bywa, nie jesteśmy na niej sami, zatem niektóre misje mogą się przerodzić w swoisty wojenny gangbang, gdyż przy niektórych zadaniach możemy mieć nawet kilku współtowarzyszy. Co jednak o wiele bardziej cieszy, to że - w przeciwieństwie do wielu innych gier - nasi skrzydłowi nie są mięsem armatnim, tylko naprawdę potrafią walczyć i nie umieszczono ich w rozgrywce tylko dla picu. Nawet na wyższych poziomach trudności, gdzie nie mogą się pochwalić taką celnością strzałów, potrafią ukatrupiać helghański motłoch z zadziwiającą skutecznością, często eliminując oponentów w widowiskowej walce wręcz. Fajne jest także to, że misje są ze sobą bezpośrednio powiązane, tzn. czuć tutaj logiczny progres, co jest jeszcze bardziej potęgowane faktem, że w grze... nie ma loadingów! Jasne, kiedyś te dane muszą się wczytywać, ale to się dzieje podczas filmowych przerywników, dzięki czemu jeszcze bardziej wczuwamy się w akcję i ani na chwilę nie opadają emocje.

A tych jest sporo. Pomijam samą walkę, bo o tej jeszcze będzie, ale odniosę się jeszcze raz do konfliktów po obu stronach barykady. Napięcie jest wyczuwalne - kapitan Narville, będący niestety trochę taką ciapą, ale też trzeba go zrozumieć (chce uratować swoich żołnierzy), jest mocno skonfliktowany z Rico, który ukatrupił Visariego (przywódcę Helghastów, jakby ktoś nie wiedział) - a tego ostatniego chłopaki z ISA chciały dorwać żywego. Rzecz jasna Velasquez nie jest Narvillowi dłużny, pomimo że jest niższy stopniem, więc mięcho płynie z głośników gęsto. Także i my będziemy musieli czasem włączyć się w ten konflikt, a raczej włączać się będzie nasza postać, bo nam pozostaje w końcu siedzenie przed ekranem i obserwowanie całej akcji. Po stronie Helghastów z kolei mamy obdarowanego stalinowską gębą Orlocka, który przejął schedę po Visarim. Ale jak widać w świecie Helghanu nie wszystko jest takie proste i polityka odgrywa tam dużą rolę, bo równie wpływowym osobnikiem jest producent broni Jorhan Stahl, który do Orlocka, delikatnie to ujmując, nie pała sympatią zarzucając mu brak wizji. Moim zdaniem takie nakreślenie głównych postaci, to strzał w przysłowiową dziesiątkę, bo gra znacznie zyskuje w ten sposób na wiarygodności - w końcu konflikty są w życiu na porządku dziennym, a co dopiero na szczytach władzy, wystarczy spojrzeć na nasze rodzime podwórko.

Cokolwiek prostolinijna fabuła nie stoi jednak w sprzeczności z pomysłowością i widowiskowością misji. Jeżeli grając w Killzone 2 mieliście odczucie, że wszystko dzieje się w podobnych klimatycznie lokacjach, to tym razem spotka Was spore zdziwko. Autorzy praktycznie w każdym zadaniu rzucają nas w kompletnie inną miejscówkę, dzięki czemu naprawdę nie można się nudzić, a jakby tego było mało, to gra zyskuje na tym od strony rozgrywki, gdyż w zależności od lokacji musimy do naszych obowiązków dostosować swoją taktykę. Oczywistym jest, że walka inaczej przebiega w wąskich korytarzach, na otwartych przestrzeniach, czy gdy prowadzimy ostrzał z dachu jakiegoś budynku torując drogę i osłaniając naszych kompanów, którzy w tym czasie na dole prowadzą wymianę ognia z przeciwnikiem. Fajne jest to, że gra rzuca nas w naprawdę przemyślane i ciekawe miejscówki, mamy więc zniszczone detonacją nuklearną miasto, mamy zajebiście prezentującą się helghańską dżunglę, klimatyczne złomowisko wraz z jeżdżącą fabryką, ba, dostaniemy się nawet do bazy naszych przeciwników, czy trafimy do... kosmosu. Standardowo, stojąc na straży Waszej przyjemności z grania, nie będę się zagłębiał w szczegóły, ale wszędzie jest "grubo" (zajawkę możecie mieć oglądając filmik, który znajdziecie na początku recki). Grafa jest zawsze najwyższych lotów, a i na akcję narzekać nie można, bo deszcz lecących w naszym kierunku pocisków, to norma.


Nie nastawiajcie się też na ciągłe sunięcie z buta - w grze pobrykamy sobie sporą liczbą pojazdów, od swoistych zimowych łazików, które będziemy prowadzić naparzając w przeciwników, poprzez jet-packi, a na... kosmicznym myśliwcu kończąc. Zabawa jest więc naprawdę urozmaicona, a świetnym tego dopełnieniem są nowe bronie (np. genialny Wasp, który wypluwa w kierunku przeciwników kawalkadę śmiertelnych pocisków) oraz efektowne wykończenia w walce wręcz, które powracają w glorii i chwale (były już w pierwszym Killzonie). Wystarczy, że jakiś delikwent wyrośnie spod ziemi tuż przed nami, to po wciśnięciu prawego analoga wyekspediujemy go do jego praprzodków w wyszukany, aczkolwiek skuteczny sposób - np. przebijając się przez jego czerwone bryle ostrzem noża, które zagłębimy mu w oczodół, by obracając rękojeścią nastawić takiemu ostrość. Jeśli na Helghasta wpadniemy przy jakiejś ścianie, to rozkwasimy mu o nią łeb, zaś gdy niczym Jacykow zajdziemy go od tyłu, to elegancko podetniemy mu gardziołko. Szczególną frajdę sprawia także wspomniany jet-pack, który posiada działko z niekończącą się ilością amunicji. Mianowicie, co zresztą pewnie wiecie jeśli zaliczyliście demo, nie może się on unosić w powietrzu bez przerwy, tylko dość szybko się przegrzewa. Trzeba więc naprawdę nieźle się napocić, żeby kogoś ustrzelić w locie, dlatego w takich momentach lepiej browarka odstawić na bok, tylko skoncentrować się na tym, co się dzieje na ekranie.

Zajebiście klimatyczna jest także misja skradankowa w dżungli, kiedy to musimy uważać na swoje kroki i otaczającą nas faunę i florę (helghańska dżungla nie jest zbyt przyjazna nawet dla mieszkańców planety). Chowając się po krzaczorach przyjdzie nam eksterminować kolejnych czajnikogłowych, a jest to o tyle ważne, że jeśli narobimy hałasu, to ściągniemy na siebie nie tylko całą brygadę Helghastów, ale także nowe, szybkie i arcysilne jednostki, które są w stanie nas zabić wręcz jednym ciosem - takie swoiste helghańskie komando. Tych ostatnich da się zabić, ale jest to na tyle trudne, że jednak lepiej ekspediować w tej misji przeciwników metodą "na cichacza", w czym zresztą - oprócz walki wręcz - okaże się przydatna nowa broń, a mianowicie swoista wytłumiona wiatrówka. Świetnym dopełnieniem jest też wspomniana flora - czasem wystarczy strzelić w trującą purchawę, by oponentów wyekspediować bezszelestnie do innego, dla nich pewnie lepszego świata.

Jeśli natomiast chodzi o soczyste strzelanie, to wszyscy fani dwójki poczują się jak w domu. W zasadzie wszystko pozostało bez zmian i dobrze - wciąż mamy świetny system osłon, doskonale pracujący celownik i przede wszystkim chyba najlepsze SI w grach tego typu, bo nie dość, że możemy liczyć na naszych kompanów - o czym już pisałem wcześniej - to przede wszystkim oponenci potrafią nieźle namieszać, zwłaszcza na dwóch najwyższych poziomach trudności. Nie są to bezmózgi, wystawiające się na nasze kule, potrafią się wycofać, współpracować ze sobą, próbować nas zajść od drugiej strony, nie zawsze da się przewidzieć ich ruchy. Ale to był zawsze mocny wyróżnik serii, więc dobrze, że nic się w tym względzie nie zmieniło. Autorzy pogmerali za to w kilku innych elementach, co zaowocowało znaczym wzrostem dynamiki konfrontacji oraz zlikwidowaniem swoistego laga, który był odczuwalny przy przeładowaniach, zmianie broni, czy oddawaniu strzałów. Większa jest także interakcja z otoczeniem i sporo rzeczy można rozwalić, w tym niektóre osłony przeciwników, co zmusza ich do szukania nowej kryjówki. Powiem tak - dla mnie Killzone 2 był najlepszym FPS-em w historii, bo choć żywię estymę do takich dzieł jak Doom, Quake, Hexen, Unreal, czy Duke Nukem 3D, to zawsze były to baje i walki z ufokami, bądź innymi stworami. Seriom pokroju Call of Duty, czy Medal of Honor brakowało z kolei często realizmu. W zasadzie Killzone 2 jako jedyny wprowadził pewną ociężałość naszego żołdaka i nieco inną perspektywę kamery. Różnica jest odczuwalna natychmiastowo po chwyceniu za pada i nie wszystkim musi się to podobać, ale ja w takim podejściu do rozgrywki od razu się odnalazłem i podoba mi się też to, że choć akcja dzieje się w przyszłości, na jakiejś dziwnej planetce w kosmosie, to sama wojna jest w cholerę realistyczna i po prostu wiarygodna, czujemy się często jak ten wojskowy śmieć, mięcho armatnie posłane na front, a nie kolejny John Rambo, mający uratować świat.


Jak to w przypadku topowych tytułów od Sony bywa nie zapomniano o promowaniu nowych technologii, które japoński koncern chce wcisnąć pod nasze strzechy. Trzeci Killzone wspiera więc tryb 3D i kontroler PS Move, do tego ostatniego przygotowano zresztą specjalny stelaż mający imitować karabinek, kosztujący - bagatela - 149 PLN. Dodajcie do tego sam kontroler i wychodzi niemała sumka. Gadżet fajny, ale czy za plastikowe ustrojstwo warto dawać prawie tyle, co za porządną grę, to już sami musicie sobie odpowiedzieć. Nie ulega natomiast wątpliwości, że po przyzwyczajeniu się na PS Move gra się całkiem fajnie, wrażenie można porównać nieco do gry na PC, gdzie celownikiem kierujemy naszą myszką, z drugiej jednak strony nie jest to dokładnie to samo, bo żeby się rozglądać musimy najechać kursorem na krawędź ekranu. Osobiście liczyłem jednak na to, że celownik będzie przyklejony do środka ekranu i koniec - czyli, że będzie to dokładnie tak, jak na PC. A tu dupa. Osobiście traktowałbym więc PS Move bardziej jako ciekawostkę, ja w każdym razie pozostaję zwolennikiem pada.

O wiele więcej Move zyskuje za to w połączeniu z trybem 3D, który zresztą jest strzałem w dziesiątkę i będę to powtarzał do wyrzygania - trójwymiar, to nowa generacja gier, swoista rewolucja, coś, czego rynek potrzebował! Owszem, nie jest to jeszcze technologia idealna, bo wiele osób nie potrafi się zaadaptować fizycznie do 3D, niektórzy mają zawroty głowy, itd., ale to jest tylko i wyłącznie kwestia przyzwyczajenia, wierzcie mi. Po kilku pawiach mogę grać w 3D po kilka godzin bez przerwy! A tak poważnie - u mnie przyzwyczajenie się do 3D zajęło jakieś 2-3 wieczory i nie odczuwam żadnych negatywnych skutków szarpania w tym trybie w grach, ba, mam same pozytywne odczucia, żeby nie napisać entuzjastyczne. Killzone w 3D, to po prostu miazga, to jak orgazm dla oczu i naszego mózgu! Oby więcej takich gier, już zresztą ostrzę sobie zęby na nowego Motorstorma, ale my przecież nie o tym. Serio, kiedy płatki śniegu wesoło tańczą nam przed facjatą, to nic tylko w uśmiechu wykrzywić michę i rusząć z gunem w wir walki!


Oczywiście jak to w przypadku gier bywa, nic nie jest idealne. No może poza Tetrisem, bo w nim nie ma co spieprzyć. I tak największym minusem Killzone'a 3 jest chyba długość rozgrywki. 7 godzin, to wynik średni, choć jest to 7 godzin naprawdę intensywnej i wciągającej jatki. Niemniej poprzednia odsłona była o jakieś 20% dłuższa i to trochę boli, zwłaszcza w kontekście tego, że gra jest po prostu świetna. Inne minusy? Raczej standardowe - a to nasz kompan stanie w przejściu, przez co nas przyblokuje, a to nie będziemy wiedzieli, gdzie mamy się udać, jednym słowem szczegóły, które nie mają wpływu na całokształt. No, może gdyby dało się w co-opa pograć online, a nie tylko po split-screenie, to byłoby jeszcze fajniej, ale przecież tryb kooperacji nie jest w grach standardem, więc dobrze, że w ogóle się tu znalazł.

Pozostaje tryb multi, a tutaj już zmian nie zabrakło. Oczywistą oczywistością są nowe mapy (wzbogacone o Retro Pack, czyli zbiór najlepszych mapek z drugiej odsłony, ale genialnie przerobionych, wierzcie mi - ten dodatek można zakupić, bądź ściągnąć za friko w przypadku edycji kolekcjonerskiej), które podczas zabawy sprawdzają się znakomicie. Rozbudowany został także system nagród za punkty doświadczenia - tym samym K3 jeszcze bardziej idzie w stronę gier pokroju Call of Duty, ale na szczęście udało się zachować rozsądek. Wystarczą z dwa wieczory szarpania po sieci, żeby na tyle dopakować naszą postać, by nie dostawać bęcek. Usprawniony system broni (niwelacja laga) oraz wprowadzenie ukatrupień w krótkim dystansie (walka wręcz) dodały potyczkom internetowym sporego dynamizmu. Nie zabrakło też nowości z trybu dla jednego gracza, co za tym idzie możemy sobie pośmigać z jet-packiem na plecach, czy też... wygodnie rozsiadając się w siedzisku potężnego mecha, który ma nie tylko działko, ale także rakiety - nie muszę chyba pisać, że wtedy czujemy się jak ten dzieciak, co sterczy z puszką lakieru do włosów i zapalniczką nad mrowiskiem.


Przemodelowaniu uległy klasy - doszło parę nowych elementów (np. medyk może teraz śmigać po planszy ze swoim botem), mamy znacznie więcej rzeczy do odlbokowania, ale też pomieszano nieco w niektórych umiejętnościach. Najdotkliwiej oberwało się inżynierowi, który może oczywiście wciąż stawiać wieżyczki, ale te stały się znacznie mniej śmiercionośne i trzeba się sporo nagłowić, gdzie taką postawić, by była w stanie urwać kilka fragów.

Jeśli chodzi o tryby gry, to nie zabrakło zabawy z botami i wcale nie jest to głupie, bo można sobie obczaić mapy, czy skuteczność odblokowanych dodatków bez konieczności nadstawiania karku w rozgrywce z żywymi przeciwnikami. Nowością są natomiast "Operacje", choć zasadniczo są one nieco podobne do rozgrywek ze "Strefy wojny", tj. mamy szereg zadań do wykonania wraz z naszą ekipą, niemniej ukraszono to filmowymi przerywnikami, w których gracze mogą oglądać samych siebie.

To co się także dość szybko rzuca w oczy, to praktycznie całkowity brak zmian i uproszczeń dotyczących rozgrywek klanowych i to bez wątpienia największy minus nowego Killzone'a, bo już druga część nie była w tej materii w pełni satysfakcjonująca. Szkoda, że twórcy nie wzorowali się na genialnym multi z pierwszego Resistance, który po prostu rządził i był od strony społecznościowej naprawdę sensownie przemyślany. Jeżeli nastawiacie się więc na rozgrywki klanowe, to musicie się liczyć ze sporymi ograniczeniami i momentami frustracji, ale o tym więcej przeczytacie w tekście JaMaJa (poniżej), więc nie będę się rozpisywał. Natomiast jeśli planujecie bawić się po sieci samemu, albo co najwyżej w drużynie z jakimś ziomkiem, to będziecie mieć kupę zajebistej zabawy. Multi w trójce traktuję wybitnie rozrywkowo, odpalam w ramach wieczornego relaksu, który przeciąga się do trzeciej w nocy... tak ciężko się oderwać.


Podsumowując, Killzone 3, to gra świetna, must-have, którego wielu skrzywdziło oczekując cudów na kiju. Wystawienie temu tytułowi oceny poniżej 9 w dziesięciostopniowej skali, to jak dla mnie porażka. Trójka jest od dwójki praktycznie w każdym aspekcie lepsza, jedyne do czego można się przyczepić, to wspomniana długość rozgrywki - osobiście liczyłem na jakieś 10 godzin ostrego ciorania, ale nawet tych 7 godzin biorę w ciemno. Lepszego FPS'a w przeciągu ostatnich kilkunastu miesięcy nie było i szczerze, to Bulletstorm może się schować - nie ta liga. Jeśli posiadasz PS3 i lubisz strzelać, to nie masz nad czym się zastanawiać, płyta z tą grą ma się kręcić w Twojej konsoli, a jeżeli jeszcze tak nie jest, to biegnij migiem do sklepu! Run Forest, ruuun!!!

Autor: Ural

PODSUMOWANIE


Grafika:
Killzone 3 wyciska z konsoli Sony ostatnie poty! Gra prezentuje się doskonale udowadniając, jak niesamowity power tkwi w tym czarnym pudełku pod telewizorem. W 3D, to orgazm dla oczu!

Dźwięk:
Symfoniczne brzmienia dostosowujące się do akcji na ekranie, świetne dźwięki pukawek, pełna przestrzenność (DTS, 7.1 kanałów), do tego polska wersja językowa z topowymi aktorami. Szkoda, że rodzimi artyści nie dorównują angielskim, czy francuskim.

Fun:
Co tu dużo gadać, stary dobry Killzone, tyle że lepszy, bardziej rozbudowany i z jeszcze lepszą oprawą oraz wsparciem dla PS Move. Kupa radochy i świetnej zabawy, must have!




JAMAJ ROZKŁADA TRYB MULTI NA CZYNNIKI PIERWSZE


Ural przybliżył Wam podstawy, na których opiera się multiplayer w Killzone 3, więc teraz pora na przeczytanie opinii online’owego zboczeńca, dla którego single player to w gruncie rzeczy tylko mało istotny dodatek (i co z tego, że rajcowny jak cholera skoro spędzę w nim jeden wieczór, a w multi co najmniej pół roku?). Jedziemy z koksem.

Jak niektórzy z Was mogą kojarzyć, należę do topowego klanu Polish Elite Team (www.polish-elite-team.com) jednak niniejszy tekst głosił będzie tylko moje zdanie. I mimo iż większość klanu je podziela to będę brał odpowiedzialność tylko za siebie. Także ewentualne pomyje lejcie mi na łeb, nie na mądrą głowę POL’u. Sprawa jest taka – jeżeli gracie sami (a), ewentualnie z jednym, dwoma kolegami – to przy Killzone 3 będziecie się świetnie bawić! Ale jeżeli klanowe granie chcecie traktować poważnie (b), to lepiej wrócić do "dwójki", bądź czekać na Battlefield’a 3. Za moment uzasadnię, a póki co zaczniemy od plusów.

Mapy – Goście z Guerilla w tej kwestii odwalili według mnie kawał dobrej roboty. Są duże, wielopoziomowe, zapewniające wiele dróg do celu, dające dużo możliwości. Utrudnia to rozgrywkę oraz trzeba więcej kombinować - zdecydowanie in plus!

Osłabiono boty inżynierów i taktyków – teraz pełnią one funkcję przeszkadzajek niż realnego zagrożenia – co najwyżej są w stanie dobić ledwo trzymającego się na nogach przeciwnika. Nie ma już takiej głupoty jak w dwójce, gdzie z botami działy się cyrki – ściągały Ci kapelusz z drugiego końca mapy i inne takie babole.
Jet-pack, Exo szkielet – świetnie wpasowały się w klimat gry, stanowią o zróżnicowaniu gameplaya, a jednocześnie nie są jakąś wielką przewagą na polu bitwy. Ot – porządna seria z automatu czy flara z bazooki i po krzyku.

Do poszczególnych klas postaci nie mamy już przypisanej tylko jednej broni, teraz mamy do wyboru jedną z trzech dostępnych giwer, które odblokowujemy za punkty zdobywane podczas level-upowania. Jest spoko, bo nie muszę już biegać medykiem z assaultem, czy inżynierem z shotgunem, tylko mam troszkę więcej możliwości – podobnie jest z dodatkowymi zdolnościami.

Poprawiono to, na co wielu graczy narzekało przy okazji dwójki, ale spieprzono elementy, które działały bezbłędnie! Spawny!

Teraz mamy możliwość przejmowania taktykiem punktów na mapie będących właśnie spawn pointami, podczas gry w dwójce mieliśmy granaty dymne, które wyznaczały miejsce odradzania się poległych kolegów. Ile to dawało możliwości taktycznych! Jako, że na mapie mogły być tylko dwa spawny w jednym czasie, podczas trudniejszych meczy trzeba było uważać co by nie rzucić owych granatów w jednym czasie gdyż mogły one jednocześnie wygasnąć zostawiając nas na lodzie – czyt. na spawnie w bazie. A teraz? Teraz wszystko opiera się na zasadzie „kto pierwszy ten lepszy”. A i ta zasada nie jest sprawiedliwa ze względu (tu druga strona medalu odnośnie dużych, rozbudowanych map) na złe zbalansowanie miejscówek! W wielu przypadkach jest tak, że jedna drużyna może szybciej dobiec do punktu niż druga, a jeżeli team jest jako tako zgrany, to może być już, jak to się mówi, po ptakach. Rozgrywka się wówczas często kończy tak, że przeciwnicy zostają zamknięci we własnej bazie, z której mają trzy drogi wyjścia (Oj, architekt map się również w tym aspekcie nie popisał), a my wszystkie obstawiamy. No i zabawa się kończy, a zaczyna rzeź niewiniątek. Z kolei żebyśmy sami nie zostali wydymani, musimy bronić przejętych już przez nas spawn pointów, o co przy randomowym graniu z nieznanymi ludźmi jest ciężko – wiadomo – każdy jest najlepszy i prze do przodu. Jak już jesteśmy przy mapach, to następstwem posiadania skomplikowanych, rozbudowanych map jest równoczesne tworzenie z nich raju dla camperów i nie inaczej jest i tu, gdzie snajperzy są niewidzialni...

Granie klanowe również wypada blado w najnowszej odsłonie Killzone’a. Wyobraźcie sobie, że nie można założyć prywatnego pokoju do klanówki, bądź grania z kumplami. Niby Guerilla szykuje jakiś patch, ale powiedzmy sobie szczerze – porażka! Nawet się nie ma co rozpisywać. Granie klanówek sprowadza się do wyszukania klanu, który ma ochotę z nami zagrać. Tyle, że nie ma np. wyboru ilości graczy. I tak pewnego wieczora, czwórka z nas trafiła na sześcioosobowy przeciwny team. Ktoś powie: "Bywa". Ale czy tak trudno skustomizować wybór liczby graczy? BTW: kwiatków z Killzone 2 ciąg dalszy – przeciwnik przegrywa w połowie gry 4:0. Gramy do 7 więc nie mają szans, więc wychodzą z gry bo i tak przegrali. My musimy siedzieć w grze jeszcze np. 15 minut, żeby mecz zakończył się naszym zwycięstwem. Gdy wyjdziemy po naszym przeciwniku, konsola potraktuje nasze wyjście jako przyznanie... remisu! Paranoja. Normalnie WTF collective.

Dodatkowo przesadzono z niektórymi zdolnościami klasowymi. I tak np. taktyk zaznacza wszystkich przeciwników na swoim radarze. Czy trzeba mówić jak bardzo to kaleczy (ułatwia, każualuje – niepotrzebne skreślić) rozgrywkę? Wprowadzono jakieś śmieszne ribbony poprawiające np. naszą celność lub siłe pocisku podczas meczu. Na tym ma polegać balans i teoria "równych szans"? Nie rozumiem dlaczego Guerrilla podcina gałąź na której siedzi, przecież po świetnym Killzone 2 teraz powinno być już tylko lepiej!

Wszystkie elementy wymienione wyżej (czyli konstrukcja map, klasy postaci, ribbony, jet-packi, beznadziejny, nie wymagający kombinowania system respawnów) posiadają jeden wspólny mianownik: CASUAL.

Żeby wszystko było jasne. Killzone 3 dobrą strzelaniną jest, która posiada:

a) Świetny tryb multiplayer, dający masę frajdy na dłuższą metę. Rozwój klas, feeling płynący z gry (wojna!) i ciekawe mapy oraz tryby rozgrywki zatrzymają Cię przy konsoli na dłuższą metę.

b) Zubożone w stosunku do Killzone 2 wsparcie klanowe, które wespół z brakiem prywatnych pokoi oraz beznadziejnym systemem respawnów nadaje się bardziej na luźne granie, niż na wojny klanowe z prawdziwego zdarzenia.

Autor: JaMaJ

18 komentarzy:

  1. Dobrze jest przeczytać recenzję pokrywającą się z własnymi odczuciami. Kawał dobrej roboty chłopaki. Mam nadzieję, że ludzie, którzy od lat czytają PSX będą zaglądać i tu, bo warto:)Pytanie tylko kiedy można spodziewać się zmiany Layoutu, bo to raczej wygląd przejściowy ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostatnimi czasy w PE (przynajmniej moim zdaniem ;d) źle się dzieje - to już powoli przestaje być pismo dla starych konsolowych wyjadaczy tylko jakaś papka. A ocena dla k3 od butchera jest z dupy : )
    Dobrze Ural, że poszłeś swoją drogą.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zmiana layoutu jest planowana w kwietniu, kiedy ruszy serwis - to jest tylko blog, a serwis będzie wyglądał zupełnie inaczej i będzie znacznie bardziej rozbudowany ;).

    OdpowiedzUsuń
  4. Do tej pory moje odczucia pokrywały sie z Butcha,chociaż zaczęło się psuć po recenzji MOH a to co zrobił z K3 to porażka,żeby nie być gołosłownym,chodzi mi głównie o pimpowanie Bulleta w recenzji K3,"9"za grafikę w obu tytułach i bezpośrednie ich zestawienie,dlatego tak sie cieszę ze ktoś w końcu napisał recenzję prawdziwą.Trochę też boli porównywanie do Bulleta,ale to już raczej wymusiła konkurencja,w pełni się zgadzam z twoją oceną.

    OdpowiedzUsuń
  5. Cieszymy się, że się podoba! Generalnie pretensjonalność mamy w dupie - jeżeli gra jest wybitna (a KZ3 taki jest) to o tym się od nas dowiecie - bez zbędnego pieprzenia i kolorowanek.

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja mam zdanie odmienne od wszystkich. Dla mnie KZ3 to przehype'owana papka z zajebistą grafiką i tyle. Po całkiem niezłym KZ2 dostaliśmy odgrzewany kotlet, dodatkowo nadgryziony (pocięty multi, uproszczony singiel). Jak dla mnie Guerrillasi mogli by zrobić nowe IP, albo się ogarnąć. W ogóle niech się wszyscy developerzy ogarną bo od czasów Resistance 1 i UT3 nie było w miarę skillowego multi tylko pasza dla casuali. Ehh... aż się zbulwersowałem tym wszystkim. Aha i jeszcze jedno, jak zawsze zgadzałem się z Uralem, tak tutaj przegiął z oceną. Dla mnie KZ3 to maks 7/10.

    OdpowiedzUsuń
  7. Druga część i już przehajpowana papka,podobne zdania słyszałem o części pierwszej.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dobra, to teraz Cię zagnę. Wstaw do KZ3 grafę z Haze. Co zostaje? Multi? Z biegu mogę wymienić 5 lepszych (Res 1, UT3, CoD4, MAG, Bf:BC2). Fabuła? Ta, jasne... Klimat? Kwestia sporna z przewagą na tak. Gameplay? Tu mogę przytaknąć, bo strzelanie jest sycące, ale to za mało. Do tego można dodać schematyczność rozgrywki (marsz, pifpaf, scenka, marsz, pifpaf...) Gdyby nie grafa, to gra zbierała by oceny rzędu 7 - 5 (choć 7 kilka było, widać ktoś miał otwarte oczy). Podsumowując KZ3 to najładniej pokolorowana WYDMUSZKA w jaką grałem.

    OdpowiedzUsuń
  9. Haze? Jak możesz tę kupę porównywać do K3? Gdzie masz oczy i resztę skoro nie widzisz różnicy???? W Haze się grać nie dało nawet skopana gra!!!

    OdpowiedzUsuń
  10. Ej pytanko może ktoś wie zainstalowałem sobie dodatek z mapami i teraz ciągle mi wchodzi gra w multi w te dodatkowe mapy a po meczach nie ma już głosowania jaka następna mapa będzie jedyne co mogę zrobić to wybrać ulubioną mapę! Wkurza mnie to ma ktoś jakiś pomysł? Bo jak daję wszystkie mapy, to zawsze mam tego Salmona czy jak mu tam z trymi droidami qwicy można dostać!

    OdpowiedzUsuń
  11. Ad. Anonimowy z 23:22.
    A gdzie Ty masz oczy? W którym miejscu porównałem KZ3 Do HAZE? Napisałem tylko żeby wstawić grafę z Haze do KZ3, a nie bezpośrednio porównywałem oba tytuły.

    OdpowiedzUsuń
  12. Czym chcesz mnie zagiąć?Swoim subiektywnym odczuciem?Piszesz zabierzmy grafikę?Dlaczego?Przecież to jedna ze składowych,która przekłada sie na to jak ta gra sie prezentuje,zabierzmy z COD bronie i customizacje to też zostanie kupa.Co do multi to dla mnie lepszy jest jedynie BF:BC2,ale to inna liga,gdyż tam możesz wszystko rozwalić.Klimat?Oczywiście i to gruby,szczególnie jak sie pozna historie Higów ze strony Killzone.com.Prędzej bym napisał zabierzmy Bulletowi smycz i kopniak i nie zostaje nic.

    OdpowiedzUsuń
  13. @Litwin81
    Nie chcę się z Tobą sprzeczać co jest lepsze od czego bo i tak każdy ma swoje zdanie. Z grafą chodziło mi o to żeby pokazać jak biedny jest gameplay w KZ3. Jeżeli tobie odpowiada takie coś to znaczy, że masz małe wymagania w stosunku do gatunku fps'ów. Mnie od dłuższego czasu nie bawi poruszanie się w ładnie udekorowanej rynnie, z przerwami na wybicie przeciwników i cutscenki. Pisząc w skrócie - mi grafa nie robi (choć wiadomo, że są jakieś granice:), wolę ciekawe patenty w gameplay'u.

    OdpowiedzUsuń
  14. Tzn np jakie patenty? Bo wszystkie FPSy sa z grubsza takie same i imo KZ ma solidny gameplay przecież FPS to gry o strzelaniu anie coś głębokiego

    OdpowiedzUsuń
  15. No właśnie chciałem się spytać w jakie ty gry grasz?

    OdpowiedzUsuń
  16. Mogę napisać, co mi szkodzi:
    Bioshock 1&2 - te tytuły chyba zawsze będe podawał jako przykład. Klimat, fabuła, plazmidy, sporo zakamarków do zwiedzania, masa pierdółek do zbierania i dużo smaczków.
    Mirror's Edge - dla mnie to było objawienie tej generacji, zupełnie nowe spojrzenie na gatunki z pierwszej perspektywy.
    Singularity - jakby się bardziej przysiedli do tej gry to byłaby na prawdę dobra, widać że brakło czasu, pieniędzy, albo obydwu. Całkiem dobra fabuła oferująca 3 zakończenia, zabawy czasem i zagadki, których było stanowczo za mało i szybko zaczynały się powtarzać, ale przynajmniej były. No i widać w tej grze sporą inspirację Bioshockiem.
    Condemned 2 - cholernie dawno w to grałem i tylko raz przeszedłem, śledztwa były niezłe, mało używania broni palnej też mi się wryło w głowę. Pamiętam, że konkretnie mnie zaskoczył, na plus oczywiście.

    To co wymieniłem reprezentuje trochę inne spojrzenie na gatunek fps'ów.

    OdpowiedzUsuń
  17. No delikatnie mówiąc,bo oprócz Bioshocka,to jedyny wspólna to to że grasz widząc grę z oczu sterowanej postacji.Dla mnie kultowe typowe FPS,dobre zarówno w multi jak i singlu to:COD MW1,BF:BC2,K2.Nie ma K3,gdyż zmiany w multi akurat mnie zabolały,ale daleki jestem od psioczenia na nią,byłbym szczęśliwy,gdyby każda kolejna gra z tego gatunku byłą na poziomie K3.

    OdpowiedzUsuń
  18. Sorki,nie zauważyłem ze pisałem z innego konta.

    OdpowiedzUsuń