PunkGamer - nowy, INNY portal o grach!: PUBLICYSTYKA: Gry pudełkowe do recyklingu. Co dalej?

O blogu i PunkGamerze!

UWAGA! SERWIS WŁAŚCIWY JUŻ DZIAŁA! Zapraszamy na http://punkgamer.pl!

ZAREJESTRUJ SIĘ NA FORUM PUNKGAMERA!

Nowe, INNE forum o grach ruszyło i musisz tam być! Niezależne, gdzie można pogadać o wszystkim, otwarte, bez fanbojstwa i gdzie udziela się redakcja. Wbijaj już dziś! http://forum.punkgamer.pl

środa, 2 marca 2011

PUBLICYSTYKA: Gry pudełkowe do recyklingu. Co dalej?

Kto stoi w miejscu, ten się cofa. Prawda to powszechnie znana, a szczególnie pośród tych, którzy obracają miliardami dolarów. Oni najlepiej wiedzą, jak postęp techniczny przekuć na mamonę. Tym samym dziś będzie o tym miejscu, w którym stoimy, czyli że się cofamy. A konkretnie o grach pudełkowych, a więc tych, które kupujemy w sklepach - tych konwencjonalnych, bądź wysyłkowych. Nie trzeba być Dorotą Rabczewską i mieć IQ na poziomie 140, czy ile tam nasza narodowa idolka będąca młodszą wersją Katarzyny Figury ma, żeby zauważyć, że sieć (internetowa) coraz głośniej puka do dysków twardych naszych konsol, czy komputerów, a wkrótce pewnie się tam całkowicie zadomowi. W dobie, kiedy kilkudziesięciomegowe łącza stają się standardem ściągnięcie kilkugigowej gry z sieci, to "pstryknięcie", trwające jakieś pół godzinki. Nie ruszając się z fotela, czy innego wygodnego, wymoszczonego i wypachnionego naszym tyłkiem siedziska, możemy dorwać wiele pierwszorzędnych tytułów, a biorąc pod uwagę tempo rozwoju technologicznego i nasze rosnące brzuchy, wskazujące jednoznacznie, że nie lubimy się przemęczać, jest rzeczą oczywistą, że producenci zdecydują się na dostarczanie nam w przyszłości wszystkich gier drogą elektroniczną.


W przypadku PC sytuacja już teraz jest cokolwiek absurdalna, bo pal licho, że w zwykłym sklepie dorwiemy gry, które wymagają połączenia z Internetem - to akurat normalka. Zabawniejsze jest to, że natrafimy na produkcje, po rozpakowaniu pudełek których w pudełku dostrzeżemy pustkę. No, nawąchamy się co najwyżej chińskiego powietrza, które zostało szczelnie uwięzione w tej plastikowej celi, przez jakiegoś skośnookiego Chang Ponga robiącego nadgodziny za ziarenko ryżu w jakiejś pakowni pod Pekinem. Nie jest to błąd naszego azjatyckiego przyjaciela, nie zapomniał on włożyć krążka do środka (no dobra, robią to maszyny, ale budujemy dramaturgię tekstu). Nie, grę mamy sobie ściągnąć z sieci, np. ze Steama, w pudełku znajdziemy tylko kod, który nam to umożliwi. Po kiego grzyba było wtedy nam dylać do sklepu?

Jeśli chodzi o konsole sprawa jest rzecz jasna prostsza, bo takich niespodzianek jeszcze nie uświadczymy, aczkolwiek pieron ich tam wie, może objawi się nam kolejny sprzedawca butów pokroju Petera Moore'a, który na siłę będzie uszczęśliwiał światek konsolowych graczy swoimi genialnymi pomysłami? Tak czy inaczej płyty w pudełkach jeszcze są, a z zakupami internetowymi problemu większego nie ma, bo każda platforma posiada swój własny wirtualny sklepik. Ale do pełnych przenosin do owej sieciowej rzeczywistości celem nabywania nowych produkcji podchodzę z olbrzymią dozą rezerwy i niepokojem. I wcale nie chodzi mi tutaj o pudełka, które fajnie wyglądają na półce, o książeczkę z instrukcją obsługi, czy jakieś warte góra 2 dolce figurki, sprzedawane za 50x więcej, dołączane do edycji kolekcjonerskich. Więcej, w swoich grach mam taki burdel, że często gdy chcę zagrać w dany tytuł, to nie jestem w stanie się do niego dogrzebać, a jak już odnajdę pudełko, to w środku zwykle nie ma płyty, bo tę najwyraźniej jakiś rok wcześniej zostawiłem "na wierzchu", żeby ją mieć pod ręką. Z "wierzchu" robi się spód jednej z dziesiątek stert, co przekłada się często na godzinne (a nawet i dłuższe) poszukiwania. Gdyby więc gry ściągać zawsze z sieci, to problem ten by zniknął jak za dotknięciem magicznej różdżki, trochę jak nasze OFE, które w ramach wesołego psikusa zajumali nam miłościwie nam panujący (przynajmniej już wiemy, że na emeryturze sobie w gry nie poszarpiemy, bo po prostu nie będzie nas na nie stać). Kolekcję swoich szpili trzymalibyśmy na dysku twardym, mieli to wszystko fajnie uporządkowane i mogli to odpalać w szybki i zajebiście wygodny sposób, do tego dane wczytywałyby się o wiele szybciej, niż z płyty. I z plusów, to by było na tyle.

Teraz bowiem przechodzimy do chciwości. Pewnie pamiętacie czasy, kiedy to w salonach muzycznych koegzystowały na półkach kasety magnetofonowe z płytami CD. Pomimo że kupowało się de facto ten sam produkt, czyli muzę, to za kasety płaciło się 15-20 PLN, a za płyty CD "zaledwie" 3x więcej. Wiadomo, motywowano to nowszą technologią, lepszą jakością dźwięku (choć dźwięk analogowy ma zupełnie inne, w wielu gatunkach muzycznych lepsze brzmienie, ale my tu nie o tym) i innymi duperelami. Wszystko cacy, ale gdy zniknęły kasety, to płyty jakoś nie potaniały pomimo, że wyprodukowanie CD jest tańsze, niż puszczenie na rynek kasety. O MP3 nawet nie wspominam - najniższa cena za utwór w postaci pliku cyfrowego, to dolc, ale to są wyjątki potwierdzające regułę, bo za większość trzeba wybulić 1.99$. Czyli jakieś 6 zeta. Chcąc kupić album danego artysty, na którym jest np. 12 utworów będzie trzeba wyłożyć ponad 7 dyszek. Moi mili, ktoś nas tutaj wyraźnie robi w trąbę. W sklepie mamy pudełko, płytę, książeczkę, w Internecie mamy goły plik, którego cena produkcji jest praktycznie żadna, koszt utrzymania serwera i łącza w stosunku do wyprodukowania płyty żaden, prowizja znacznie większa (odpadają hurtownie i pośrednicy, co najwyżej swoją dolę bierze iTunes, bądź inny sklep, ale wtedy to przecież ów sprzedawca utrzymuje serwery i łącza, zatem... koszt jeszcze mniejszy), a ci mają jeszcze czelność narzekać na piractwo i na to, jak to im źle! Owszem, piractwo to złodziejstwo, ale jak nazwać te ww. praktyki muzycznych koncernów? Bo ja bym napisał wprost co to jest, a to co bym napisał kończy się na "bez wazeliny"! Kiedyś opłacało im się wypuszczać tylko kasety (bo płyty stanowiły margines), po cenie 3x niższej od CD i na tym zarabiali, mimo że skopiowanie kasety nie było żadną filozofią, za to teraz klepią biedę sprzedając muzę kilka razy drożej, przy niższych kosztach produkcji i dystrybucji. Toż to jakieś "czary mary".


Jak to się ma do gier spytacie? Już odpowiadam. Weźmy Sony i PSP go, które jakiś czas temu trafiło na rynek i które w czasopiśmie, którego nazwę wypowiadamy tylko po zmroku i szeptem (czyli w PSX Extreme), testowałem. Na to urządzenie gry można kupować tylko poprzez sieć PlayStation Network. Miałem niezły ubaw, kiedy zobaczyłem cenę jakiegoś szpila z serii Need for Speed. W wirtualnym sklepiku Sony wynosiła ona zaledwie 129 PLN. W jakimś sklepie wysyłkowym ta sama gra, w pudełku, w folii, na płycie UMD, z instrukcją, nowiutka i pachnąca, kosztowała 79 PLN. Czyli prawie 2x mniej! Jeśli tak ma wyglądać przyszłość sprzedaży gier,to ja wysiadam i Wam radzę to samo. Gdy kupujemy gry za pośrednictwem sklepów wirtualnych, to gry te powinny być przynajmniej 2x tańsze od wersji pudełkowych - PRZYNAJMNIEJ, a i tak uważałbym to za zdzierstwo, bo zyski dla wydawcy byłyby i tak większe, niż przy konwerncjonalnej dystrybucji. Więcej, gry kupionej wirtualnie najzwyczajniej w świecie, nie odsprzedamy! W swojej karierze gracza kupiłem cała masę tytułów, które były średnie. Wydawałem na taką gierę te 2 stówy, bo dobrze wiedziałem, że za ten tydzień, czy dwa, kiedy już ją zaliczę, puszczę taką używkę na Allegro i odzyskam przynajmniej 3/4 z tej kwoty mogąc ją zagospodarować na chociażby inny tytuł. Tym samym wydawcy i producenci konsol podcinają sami gałąź, na której siedzą. Jedyny efekt, jaki to przyniesie, to wzrost piractwa, ale zapomnijcie, nie będzie patrzenia na to, co "my robimy źle", tylko raczej będzie naciskanie na rządy, żeby ścigały tych, co nielegalnie ściągają pliki z sieci. Idziemy o zakład?

Temat był już pośrednio poruszany na PunkGamerze - wszystko rozchodzi się o uczciwość. Kiedy nasz rodzimy CD Projekt zaczął polonizować gry oraz sprzedawać je po rozsądnych cenach (w przedziale od 50-100 PLN, mowa tutaj oczywiśćie o rynku PC), to nagle sprzedaż gier wzrosła, piractwo na PC spadło... Czary? Nie, normalność! I równie sensownego, przemyślanego i uczciwego podejścia życzę producentom konsol, gdy już z półek znikną wersje pudełkowe. Na razie jednak wyczekuję tej chwili z nieukrywanym niepokojem, żeby nie napisać zgrozą. Mój portfel już kwiczy z przerażenia.

Autor: Ural

5 komentarzy:

  1. Dokładnie,co to za frajda z dystrybucji cyfrowej jak gry są w tej samej cenie co w sklepie.Wole iść do sklepu kupić,później mieć możliwość odsprzedać,no chyba ze gry nówki beda chodzić po 120 na PSN,to mogę to rozważyć.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Nie, grę mamy sobie ściągnąć z sieci, np. ze Steama, w pudełku znajdziemy tylko kod, który nam to umożliwi. Po kiego grzyba było wtedy nam dylać do sklepu?"

    Po to, żeby było znacznie taniej niż w takim np. Steamie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Doczytałem dalej i widzę że piszesz o tym, także niepotrzebnie wyprzedziłem.

    OdpowiedzUsuń
  4. I dziwią się, że piractwo takie duże - jak takie kosmiczne ceny. Gdyby płyty CD z muzą były po 20pln walały by się u mnie na półce. A tak? 70pln? Czasem wydawana jest tzw. "polska edycja" (zagraniczna płyta, polska cena) czyli płyta z muzą bez książeczki w opakowaniu z Tesco i wtedy kosztuje coś 35pln. Co do samej elektronicznej dystrybucji byłbym za, gdyby nie to, że wtedy będą sami sobie tam ustalać wysokie ceny i utrzymywać je, ile im się żywnie podoba - bo jak wchodzę na PSN i widzę Mass Effect 2 za 219pln to nie wiem czy się śmiać czy płakać.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wykorzystują fakt że użytkownicy PS3 dzielą na 5 i wtedy cena już tak nie boli,ale to nie powinien być argument.Wkurza mnie ze odpada im rzeka pośredników i zamiast cene zniżyć,to wolą dla sobie tą kasę .

    OdpowiedzUsuń