Jestem, jak to się zwykło mawiać (chociaż nie lubię tego określenia), graczem hardcorowym. Oczywiście nie jest to to, co za czasów liceum kiedy człowiek miał czas na wszystko, ale nawet teraz, w dobie rodziny, większej ilości obowiązków, znajduję czas co by masterować tytuły. Oczywiście te przeznaczone dla dorosłego gracza, z (przeważnie) ciekawą fabułą, elegancko wykonane i może nie jakieś innowacyjne ale dające masę frajdy, poczucie uczestniczenia w wydarzeniach – ot, oderwanie od rzeczywistości. Nie za bardzo przepadam za infantylnością, skakaniem po głowach różowym żelkom i w ogóle tak zwanymi "grami dla dzieci". Oczywiście – dla urozmaicenia mojego growego życia wybieram gry unikalne bądź nowatorskie, albo po prostu mające w sobie „to coś”, co nie pozwala się oderwać od telewizora – np. genialne Stacking od Tima Shafera, lub Tumble na PS Move. Jest jednak taki tasiemiec, która w gruncie rzeczy ani nie grzeszy bezbłędną grafiką, ani nowymi rozwiązaniami w kwestii gameplayu, a mimo to na gry z tej serii wyczekuję tak samo, jak na nowe przygody Drake’a, czy nadchodzący kryminał spod dłuta Rockstar. A seria ta zowie się LEGO.
LEGO Star Wars, LEGO Indiana Jones, LEGO Batman, LEGO Harry Potter i wychodzące w okresie wakacyjnym LEGO Pirates of the Carribean. Jest tego trochę, zajmę się jednak grami z serii Gwiezdne Wojny jako, że ta właśnie seria najbardziej zapadła mi w pamięć, a i fanem Gwiezdnych Wojen jestem, ale nie jakimś freakiem – ot, lubię to uniwersum i Plo Koon’a (pamięta ktoś Jedi Power Battles z PSX’a i nim jako grywalną postacią?).
Powiedzmy sobie od początku szczerze: jeżeli gardzisz filmami (tudzież książkami bądź komiksami) z którejś z wyżej wymienionych serii, to gra również Ci nie podejdzie. Co do LEGO, to z tymi kolorowymi klockami każdy z nas wiąże miłe wspomnienia z dzieciństwa, czyż nie? LEGO: SW czerpie garściami z filmów. Pierwsza gra na Playstation 2 (L:SW The Video Game) ukazała się w 2005 roku i zawierała w sobie przygodę z trzech pierwszych epizodów „nowej” trylogii. Rok później ujrzeliśmy LEGO: SW Trilogy (oryginalna trylogia), a pod koniec 2007 cioraliśmy w The Complete Saga (obydwie trylogie). Trzeba tu zaznaczyć, że nie było to typowe wyciąganie kasy i połączenie dwóch wcześniejszych gier w jedną, ale była to nowa produkcja z nowymi misjami, nowym hubem i lekko przemodelowanym interfacem. Pod koniec marca dostaniemy zwieńczenie gier z tej serii pod tytułem The Clone Wars. Gra zawierała będzie w sobie misje bazujące na obydwu trylogiach oraz na serialu animowanym, którego nazwa zawiera się w tytule gry.
Gra jest zbudowana, jak łatwo się domyślić, z klocków duńskiej firmy, postaci–ludziki też każdy wie jak wyglądają - cały świat to LEGO. Produkcja jest przeznaczona głównie dla młodszego odbiorcy, także szczytem przemocy jest tu rozłożenie na części droida. Ludziki sobie biegają, zbierają pieniążki (najmniejszy element z klocków LEGO – a jakże) i w ogóle bajeczka. Ale są rzeczy w tej grze, które zadowolą takiego gracza jak ja i Ty.
Po pierwsze klimat – jeżeli do uniwersum Gwiezdnych Wojen pałasz jakąkolwiek sympatią (podkreślam – nie trzeba być fanboy’em – wystarczy to lubić) to ta gra jest dla Ciebie. Nie myślisz, że biegasz ludzikiem z jarzeniówką, tylko widzisz, że jesteś Mistrzem Jedi z pełnym garniturem zagrań znanych z filmów.
Po drugie MNÓSTWO gameplay’u. Stwierdzam, że gry z serii LEGO należą do najdłuższych przygodówek. W dodatku są bardzo zróżnicowane – tak samo jak zróżnicowane są akcje w filmie. Replayability jest ogromne – dość powiedzieć, że przejście ponad 20-godzinnego trybu fabularnego (dla wprawionego gracza), to zaledwie czubek góry lodowej. W trybie fabularnym dostajemy epizody podzielone na sekcje. W każdej z sekcji dostajemy określoną ilość postaci, które zmieniać możemy w locie (oczywiście setting znany z filmów). Różne postaci mają różne zdolności – Jedi używają mocy (podział na jasną i ciemną stronę), Bounty hunterzy z reguły posiadają gnata bądź linkę z hakiem, r2d2 potrafi obsługiwać terminale itd. Także mając dostępne np. dwie postaci na danym levelu nie zajrzymy w każdy kąt. Po skończonej misji można zarobione pieniążki wydać właśnie m.in. na nowe charaktery, które pozwolą nam dostać się w niedostępne wcześniej miejsca. Dodatkowo na planszach poukrywane mamy kontenery oraz specjalne klocki dające nam dostęp do ukrytych leveli. Zebranie większości pieniążków (a wylatują one w ilościach hurtowych ze wszystkich zniszczalnych obiektów – a tych jest dużo) i nie ginięcie za często pozwala osiągnąć rangę True Jedi (w serii Indiana Jones nazywa się to True Adventurer). Dodajmy do tego, że np. w Complete Saga leveli było 120 (!) z ponad setką (!!!) grywalnych postaci, to jakiś ogrom tej gry się nam powoli rysuje, czyż nie? Warto dodać, że plansze są rozbudowane, niejednokrotnie wymagają główkowania i używania zdolności danych ludzików. Są one również zróżnicowane – poza misjami chodzonymi mamy także latane (atak na Gwiazdę Śmierci, to przykład pierwszy z brzegu). Dostęp do epizodów mamy w specjalnym hubie (w The Complete Saga była to kantyna w Mos Eisley, w najnowsze części ma to być Star Destroyer, którym mamy Latą po całej galaktyce).
Wspomogę się w tym momencie demem najnowszej części – The Clone Wars - które to wczoraj ograłem. W demie mamy misję (oczywiście znaną z filmu) polegającą na zlikwidowaniu Generała Grievousa. Jedna misja (podzielona na dwa segmenty), jakich w tym jednym epizodzie będzie z 20 (pamiętajmy o 5-ciu pozostałych epizodach plus Wojny Klonów). I teraz tak – przejście dema zajęło mi ponad godzinę. Ja już teraz nie mam pytań co do tego czy opłaca się zainwestować pieniądze w ten produkt. Tym bardziej, że jest efektowniej, ładniej i ciekawiej niż w poprzednich częściach! Teraz np. latając w kosmosie i atakując statek Grievousa rakietami, możemy osiąść w jego wnętrzu (statku, nie Grievousa), by już na piechotę przedrzeć się przez armię droidów i wyłączyć barierę ochronną chroniącą czułe punkty kosmicznego pojazdu.
Prawdziwy powód dla którego jednak warto zainwestować w tę grę zostawiłem sobie na koniec. Co-op. Żadna inna gra w tym elemencie nie podskakuje LEGO nawet do pięt. Nie mamy typowego split screena tylko dwie postaci na ekranie. W miarę gdy się od siebie oddalamy ekran zaczyna się dzielić – pojawia się kreska której oś przekręca się w zależności od tego jak nasze ludziki są względem siebie ustawione. Jeżeli jedna postać jest po prawej, druga po lewej to ekran mamy podzielony w pionie. Jednak podczas gdy postać z lewej pójdzie wgłąb ekranu (będzie „u góry"), to kreska oddzielająca ekran obróci się do poziomu. Teraz gdy postacią, która została na pierwszym planie podejdziemy do ludzika, który starał się od nas uciec to w pewnym momencie, gdy będziemy blisko siebie, nasze połówki ekranów połączą się, a linia je rozdzielająca po prostu zniknie. Genialny patent.
Kooperacja przedstawia się jak prawdziwa współpraca, a nie jak to bywa w innych grach – polega na wspólnym eksterminowaniu wrogów. Robotem wlecimy na platformę, którą z kolei przykładowo nasza żona, mocą Jedi Anakina, przeprowadzi na drugą stronę dziury, gdzie z kolei robotem użyjemy terminalu otwierającego zablokowane wcześniej drzwi. To najprostszy przykład – niejednokrotnie się „zatniemy” kombinując wspólnie, co by tu dalej zrobić. Genialna gra żeby zagrać z lubą (tudzież z kolegą - „żeby życie miało smaczek – raz dziewczyna, raz chłopaczek”), która za innymi grami nieszczególnie przepada. Gwarantuję, że LEGO zauroczy Waszą dziewczynę i wcale nie musi ona lubić gier. Co-op jest dodatkowo user friendly – nie jest to oddzielny tryb gry. Po prostu wciskamy start na drugim padzie i już cieszymy się wspólną zabawą. Jest on również mało frustrujący – dosyć łatwo tu zginąć jednak kara jest minimalna – tracimy troszkę monet i już się odradzamy. Nawet jeżeli mamy 0 kasy to nie zobaczymy napisu game over.
Klimat wylewa się tej gry szczelinami konsoli i telewizora, genialna muzyka Williamsa dopełnia całości. Jeszcze jedna rzecz. Ludziki w LEGO nie mówią, tylko wydają z siebie monosylaby, tudzież charknięcia czy inne jęki. Nie przeszkodziło to zatrudnić developerowi (Traveller’s Tales) aktorów grających w filmie przy… podkładaniu głosów! I tak np. dźwięki wydawane przez Mace Windu będą dźwiękami wydawanymi przez Samuela L. Jacksona. Jak wspomniałem na początku – nie mam pytań.
Gra powstaje pod czujnym okiem Georga Lucasa i jego ekipy – o jakichkolwiek przekłamaniach w stosunku do innych pozycji Star Wars nie ma więc mowy. Ba, smaczki ucieszą fanów – tak jak na przykład statki Plo Koon’a czy Boba Fett’a – one są jedyne w swoim rodzaju. I podczas gdy Jedi latają star fighterami, po wyborze np. Plo Koon’a dostajemy jego statek znany właśnie z Jedi Power Battles (w filmie nie było go widać). Drobiazg, a cieszy.
Napaliłem się z niemała, bo mówię Wam szczerze – jest to bardzo dobra, jedyna w swoim rodzaju, gra. Ze specyficznym klimatem, który może nie każdemu przypadnie do gustu, ale nie zmienia to faktu, że jest to naprawdę dobry kawałek kodu, bez śladu bugów. Jak macie dość dziewczyn narzekających na Wasze ciągłe granie – odpalcie im Star Wars – podziękuje Wam. Dodatkowo długość i replay value stawia tę grę w pierwszej piątce gier przygodowych.
Gwoli ścisłości. Indiana Jones też mieli beret (polecam bardziej LEGO Indiana Jones II niż I – to samo co w I tylko przemodelowane na lepsze + Kryształowa Czaszka). Batman był równie dobry, ale brakowało tej grze troszkę klimatu. Harry Potter ponoć jest ok – nie grałem, bo nie przepadam za nim – jak już powiedziałem, trzeba lubić dane uniwersum.
Recenzji LEGO Star Wars III: The Clone Wars oczekujcie na początku kwietnia. A do tego czasu – Niech moc będzie z Wami!
Autor: JaMaJ
i to jak można ludzikiem wolno chodzić,jak on fajowsko się skrada!!! PS:jestem dziewczyną i rzeczywiście-UWIELBIAM TĄ GRĘ!!!Naprawdę warto w nią zainwestować(dla spróbowania można kupić starszą wersję by się przekonać)!
OdpowiedzUsuń