PunkGamer - nowy, INNY portal o grach!: RECENZJA: Castelvania Lords of Shadow + Resurrection

O blogu i PunkGamerze!

UWAGA! SERWIS WŁAŚCIWY JUŻ DZIAŁA! Zapraszamy na http://punkgamer.pl!

ZAREJESTRUJ SIĘ NA FORUM PUNKGAMERA!

Nowe, INNE forum o grach ruszyło i musisz tam być! Niezależne, gdzie można pogadać o wszystkim, otwarte, bez fanbojstwa i gdzie udziela się redakcja. Wbijaj już dziś! http://forum.punkgamer.pl

poniedziałek, 27 czerwca 2011

RECENZJA: Castelvania Lords of Shadow + Resurrection

No i nadszedł kres przygód Belmonta. Oczywiście przygód znanych z Castlevania: Lords of Shadow. Liczę bowiem, że w najbliższym czasie usłyszymy o rychle nadciągającym sequelu. Oto bowiem ukazał się drugi, ostatni dodatek do tej wspaniałej gry o podtytule Resurrection. Dodatek o tyle nietypowy, że koncentruje się na ostatniej potyczce z final bossem.


Gabriel ukatrupiając tytułowych Władców Ciemności osłabił barierę trzymających w ryzach Ostateczne Zło. Ten, Którego Nie Powinno Się Nazywać. Armageddon. Sąd Ostateczny. Saddam Hussein. Nazywajcie go jak chcecie. The Forgotten One poczuł, że łańcuchy się poluźniły i stara się wykorzystać sytuację uciekając z Głębi Zapomnienia wprost do naszego, ziemskiego wymiaru. W zaświatach przebywa również Gabriel, któremu udało się tam dostać dzięki pomocy Laury (dodatek Reverie). Czy uda mu się powstrzymać Nieśmiertelnego? Szykuje się nieuniknione starcie Dobra ze Złem. Czy można w ogóle w jakikolwiek sposób myśleć o pokonaniu źródła wszelkiego zła? Czym byłoby dobro bez istnienia zła? Czy można by było je definiować? Czy nie straciłoby swojej mocy i znaczenia? Jeżeli myślicie, że Gabriel rzuci w demona kwiatuszkiem i ten przypomni sobie słodkie czasy młodości i odstąpi od zniszczenia wszechświata to zaiste – nie znacie kunsztu mistrza Kojimy. O ile w serii Metal Gear Solid pana Hideo często ponosiła fantazja, tak Castlevania ma najbardziej spójny scenariusz z gier niebędących RPG’ami. Bez kitu – God of War się chowa – i to nie tylko w kwestiach fabularnych.

Scenariusz przygód Kratosa był nakreślony z myślą o napotykaniu przez niego kolejnych ginących w męczarniach wrogów, tak Castlevania pomimo swojej bijatykowej powierzchowności dostarcza też świetnych wrażeń, rzekłbym, kontemplacyjnych. Jest to podróż odkrywające najgłębsze tajemnice Zakonu Światła. Co doprowadza człowieka do odpuszczenia grzechów? Czy można chwalić Boga zadając śmierć? Czy można usprawiedliwiać krwawą wendettę miłością do Boga? Czy istnieje moment, w którym przekraczamy próg drogi bez powrotu? Kocioł z charakterem opowieści zaczyna kipieć gdy do akcji dołącza Robert Carlyle użyczający swojego głosu Gabrielowi – ton wypowiadanych przez niego kwestii oddaje wszelkie emocje.

„To nie jest miejsce dla człowieka. Ale nie byłem już człowiekiem”

Jak już wspomniałem, dodatek ów to walka z bossem. Akcje platformowe można policzyć na palcach jednej ręki, a walk z grupkami ‘zwykłych’ przeciwników jest dosłownie dwie. I o ile poprzedni dodatek zjechałem za posiadanie za małej ilości wszystkiego, tak teraz główna walka i fabuła rekompensują wszystkie niedogodności.

Jako osoba zaznajomiona z wszelkimi tajnikami walki w Castlevanii odpaliłem DLC na najwyższym poziomie trudności. I, o mój Boże, cóż to był za błąd. Nie pomaga chomikowanie żadnych artefaktów, gdyż The Forgotten One jest zwyczajnie na wszystko odporny. Każdy z jego ataków jest nieblokowalny, ma on ogromny zasięg, a w dodatku kładzie do piachu po trzech celnych cepach. Paranoja. Bydlak, jak to zazwyczaj w grach bywa, markuje swoje ciosy przed ich wykonaniem, jednak czas ten jest na tyle krótki, że wszelkie akrobacje wykonujemy nieomal instynktownie. Wyminięcie spadającego na nas gradu ciosów wymaga małpiej zręczności i świadomego oraz zmyślnego korzystania z bogatego wachlarzu zagrań Gabriela. Boss z miejsca przywodzi na myśl klasycznych ‘szefów’ z oldschool’owych gier i nie inaczej jest z poziomem trudności. Poza MAWRL’em z Killzone 3 nie widziałem w tym roku lepszego bossa – zarówno w kwestiach wizualnych jak i jakości rozgrywki.


Sam dodatek można łyknąć w dwie godziny, tak poziom trudności Paladin znaaaacznie ten czas wydłuża. Męczyłem się z dziadem ponad sześć godzin i co to były za emocje! Chwile załamki, kiedy to chciało się obniżyć poziom trudności. Przerwy od grania na złapanie oddechu. Nietłumiona radość z każdego celnego zadanego ciosu. Ah, piękne to były czasy kiedy chwile takie jak te były standardem w grach. Dziękuję Mercury Steam za emocjonalny powrót do przeszłości! Parafrazując słowa Belmonta: „To nie jest miejsce dla gracza. Ale ja nie byłem zwykłym graczem” :)

DLC to jest prawdziwym zakończeniem tej gry. Nie skończyliście Castlevanii jeżeli nie skończyliście obydwu dodatków. I o ile wydanie ich na PlayStation Store / Market Place może podchodzić pod naciągactwo, tak treść w nich zawarta to absolutny must have dla fanów nie tylko pogromców wampirów z rodziny Belmontów, co dla fanów slasherów w ogóle. Dlatego ocena końcowa nie jest oceną samego dodatku, co gry jako całokształtu. Gry, która na mojej półce stoi wyżej od trzeciej części przygód Kratosa.

W Castlevanii kombosy mają swoje praktyczne zastosowanie podczas potyczek ze zróżnicowanymi przeciwnikami, natomiast w God of War używało się tylko najmocniejszych oraz najskuteczniejszych technik. God of War III miało dwóch starszych poprzedników, po których Kratos odziedziczył animacje, styl walki czy ogólnie pojmowany gameplay, podczas gdy Castlevania swoim restartem wspięła się na wyżyny gatunku – gra jest nieskazitelna. Kratos to kozak nad kozakami – bogów i herosów łamie jak zapałki w ilościach hurtowych i, jak zauważył nasz Czytelnik Szamil, nigdy przed nikim nie cofnął się nawet o krok. Gabriel Belmont z kolei rozprawia się z typami, którzy są dla nas synonimem zła. I to takiego przez wielkie „Z”. Nie chcę spojlerować niespodzianek osobom, które tę fantastyczną podróż mają jeszcze przed sobą, ale możecie mi wierzyć na słowo. I o ile Gabriel nie jest tak zuchwały i bezczelny jak Duch Sparty – ba, momentami jest wręcz onieśmielony gargantuicznością (takie fajne słówko, a tak rzadko mam okazję go użyć) przeciwników – to wcale nie przeszkadza mu to w ich tyleż skutecznym, co brutalnym eliminowaniu.


Santa Monica Studio od początku istnienia swojej flagowej serii postawiło na stworzenie najlepszego chodzonego slashera ever. Szczytem wymagań umysłowych postawionych nam przez dewelopera jest tu przesunięcie skrzyni celem wspięcia się na wyższą półkę. Owszem, zdarzały się wyjątki, jednak gro stanowiły jedynie pochłaniacze czasu. W Castlevanii natomiast na równi ze zręcznością jest postawiona zdolność logicznego kombinowania. Rozwiązywanie niektórych zagadek autentycznie daje satysfakcję jednocześnie świetnie wpasowują się one w klimat gry. Cenię przygody Kratosa, jest to wszakże dla wielu najlepsza gra 2010 roku. Jednak bardziej spójną całością, zarówno klimatycznie jak i gameplay’owo są dla mnie przygody Gabriela. Także jeżeli nie mieliście okazji ich sprawdzić to teraz jest najwyższy czas - polecam z czystym sumieniem – czekają was długie godziny świetnej, wymagającej zabawy. Castlevania: Lords of Shadow to dla mnie najlepsze nowe wykorzystanie znanego IP 2010 – vide Batman: Arkham Asylum z 2009.

Autor: JaMaJ

P.S. W drugim dodatku można natknąć się na świetne jajca. Między innymi są to tipsy podpowiadane przez konsolę po zaliczeniu zgona („pływanie w lawie może być niebezpieczne”, „avoid fighting like a dairy farmer”). Jeżeli ktoś lubi chory humor Monty Pythona to również Beast of Aaargh nie będzie miało dla niego tajemnic:).

5 komentarzy:

  1. Nareszcie ktoś powiedział to o czym byłem przekonany grając w LoS w tamtym roku. Gra bije na łeb odtwórczego wg mnie GoWa 3 i jest najlepszym slasherem w 2010 roku. Gry niestety juz nie posiadam ale dla obu dodatków kupie ponownie gdy troche stanieje:] Swietna recka Jamaj. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. "Odtwórczość" to raczej definicja Castlevanii, która zapożycza większość elementów z konkurencji. System walki zmieniony w stosunku do GoW3, ale na gorsze. Samo rozdzielenie ciosów na area i direct nieudane, w sumie area prawie wogóle nie używałem i przechodziłem gre bez problemu.
    SAM DODATEK jest raczej skierowany dla fanów i z ceną pojechali. Chyba liczyli na to, że ludzie będą chcieli wiedzieć co dalej (i sie nie pomylili).

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie tam Castlevania odrzuciła od siebie. Ani klimat, ani gameplay nie były w stanie przykuć mnie do TV, a ostatni gwóźdź do trumny wbiły korytarzowa budowa leveli i żałosny framerate. Tutuł odstawiłem gdzieś tak w połowie, co jest u mnie totalnym ewenementem, bo kończę właściwie wszystko za co się zabiorę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Osoby, które Castlevanie ukończyły i im się podobała będą również zachwycone dodatkami. Racja - cena nie zachęca, ale warto spróbować - tymbardziej, że ja na Reverie nie mogłem się wprost doczekać, także na cenę nawet nie zwróciłem uwagi. Samą grę (używaną) można łyknąć za 80 co tymbardziej zachęca do zakupu. Cóż, żadna gra nie przypasuje nigdy każdemu, ale 'korytarzowa' budowa leveli w porównaniu do God of War jest istnym labiryntem odnóg:) Grę kończyłem na PS3 i nie zauważyłem absolutnie żadnych problemów z framerate'm. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Za 100pln bodajże jest nawet nowa. Raczej budowa leveli W castlevanii i God of War jest podobno, więc nie ma co się czepiać - trzeba pop prostu nie patrzeć na Castlevanie przez pryzmat poprzednich serii. Framerate nie spada, bo nie jest on sam w sobie wysoki (na oko takie 25fps), ale chrupnięć nie uświadczamy. Ogólnie gra jest spoko i nawet w mojej skali dałbym jej 4/5. Mega hit może to nie jest, ale wciąż bardzo dobra gra.

    OdpowiedzUsuń