PunkGamer - nowy, INNY portal o grach!: RECENZJA: L.A. Noire

O blogu i PunkGamerze!

UWAGA! SERWIS WŁAŚCIWY JUŻ DZIAŁA! Zapraszamy na http://punkgamer.pl!

ZAREJESTRUJ SIĘ NA FORUM PUNKGAMERA!

Nowe, INNE forum o grach ruszyło i musisz tam być! Niezależne, gdzie można pogadać o wszystkim, otwarte, bez fanbojstwa i gdzie udziela się redakcja. Wbijaj już dziś! http://forum.punkgamer.pl

niedziela, 29 maja 2011

RECENZJA: L.A. Noire

Drodzy Czytelnicy,

Nie trafiliście na PunkGamer’a przez przypadek. Macie dość dymania w dupę pustymi sloganami walącymi do nas z nic nie znaczących newsów kopiowanych z zagranicznych serwisów. Jesteście świadomymi graczami, wiecie czego chcecie, czego szukacie. Szukacie oryginalności? Za chwilę ją dostaniecie. Oglądacie trailery gier, oglądacie wideo-recenzje z amerykańskich serwisów, a co najważniejsze – interesujecie się rynkiem elektronicznej rozrywki i grami w ogóle. Nie pomylę się jeżeli stwierdzę, że wiecie na czym polega gameplay w najnowszym dziele Team Bondi i Rockstar’a – L.A. Noire. Wiecie, że badamy miejsce zbrodni szukając wskazówek, przesłuchujemy świadków, staramy się złapać złoczyńcę albo na kłamstwie, albo używając mięśni naszych nóg. Wiecie zapewne, że jest to gra, w którą warto zagrać – takiego doświadczenia nie uświadczycie nigdzie indziej. Autentycznie odczuwasz dumę, gdy podczas przesłuchiwania świadka wiesz już, że on kłamie trzymając dowód podważający jego zeznanie w kieszeni. Niezręczność podczas próby zgięcia stalowego alibi również nie będzie dla ciebie obcym doświadczeniem. O "motion scan" również już piszą poematy – nie ma wątpliwości, że jest to najlepiej do tej pory wykonana animacja twarzy w grze. Recenzja, którą za chwilę przeczytacie traktuje o jednym aspekcie, który wybija się ponad wyżyny ustalone przez ludzi z Rockstar. Będzie o tym dlaczego niektóre gry budują podwaliny pod przyszłe generacje gier, podczas gdy o innych zapominamy po pół roku. Będzie o tym co wyróżnia gry dobre od gier wybitnych. Będzie o duszy. Tak więc do dzieła. Życzę przyjemnej zabawy!




Powiedzieć o Rockstar, że robią gry, to tak jak powiedzieć o Janie Pawle II, że był księdzem. Rockstar gry konstruuje z najmniejszą dbałością o szczegóły. Tak jak najpopularniejsze malarstwo czy rzeźby świata opierają się na autentyczności przedstawionych wydarzeń i odpowiednim przygotowaniu, tak Rockstar tworzy swoje światy, w których bez trudu się odnajdujemy – właśnie za sprawą ogólnie rozumianej prawdziwości. Tak było w przypadku szkolnego campusu w The Bully, czy sławnego Liberty City. Nie inaczej jest tym razem. Rockstar wespół z pomysłodawcą gry – Team Bondi - przez ponad 6 lat dłubali nad swoim pierwszym, tym razem oryginalnym, miastem. Miastem Aniołów.

“And what a beautiful city it is! City on a verge of greatness!”

Podczas gdy lata 20te ubiegłego wieku wyznaczają w USA granicę pomiędzy poszukiwaniem szczęścia i pieniędzy poprzez ekspansję na zachód, a rozkwitem, czy wręcz boomem gospodarczo-ekonomicznym, tak lata 40-te to już czasy absolutnego bogactwa. Bogactwa ludzi, którzy byli pionierami w nadużywaniu prawa, władzy czy naiwności obywateli zachłyśniętych amerykańskim snem. Są to czasy powstawania nowoczesnej polityki opartej na niespełnionych obietnicach, czasy powstawania nowoczesnego marketingu opartego na socjologicznych i psychologicznych analizach konsumentów, czasy powstawania nowoczesnej ochrony dobra publicznego – Los Angeles Police Department – miejsca przeżartego korupcją, skandalami i małym kręgiem ludzi trzymających miasto w garści. Zaiste, miasto na krawędzi doskonałości...

Miasto rozwijało się wzdłuż i wszerz, było na to miejsce. Na potęgę budowano nowe osiedla, domorośli deweloperzy kosztem tanich domków zarabiali fortuny. W ciągu dekady miasto powiększyło się o pół miliona obywateli osiągając na początku lat 50tych liczbę blisko 2 milionów. Społeczne niepokoje podjudzała tania siła robocza napływająca ze wschodu kraju tworząc jeszcze większy podział między skrajnym bogactwem, a skrajną biedą. Poszkodowani obywatele tworzyli buntujące się grupy żądające równego prawa do zarobków i zatrudnienia. Kwitła przestępczość (zalążek tego, co dzisiaj nazywamy zorganizowaną) oraz zamieszki na tle rasowym.


Z drugiej strony legalne zatrudnienie i wytrwała praca dawała dostęp do dostatniego życia. Hollywood – fabryka snów – pomagała je spełniać – pomimo tego, iż jedyne co było można, to tylko oglądać. I to właśnie w Hollywood, a właściwie Hollywoodland – jak wtedy nazywała się ta dzielnica, kręcono filmy wierne tamtym czasom. Filmy mroczne, ponure, czarno-białe. Kryminały, dramaty, tudzież gatunki pochodne. Prywatny detektyw, ewentualnie policjant jako uosobienie chęci dotarcia do sedna sprawy wszelkimi możliwymi sposobami. Uosobienie prawdziwości, naturalności, niezłomności, bezkompromisowości – uosobienie idylliczne, jakim chcieliby siebie widzieć obywatele. Czarny charakter, gangster. Niegdyś dobry człowiek, którego sytuacja zmusiła do przejścia na ciemną stronę. Zrobi wszystko dla osobistych profitów, nie ogląda się za siebie, po trupach do przodu – uosobienie skrywanych, skłębionych głęboko cech statystycznych obywateli. Femme Fatale. Mordercze piękno, które pomimo szczerych chęci udzielania pomocy, zawsze sprowadza nieszczęście. Zakochana, piękna kobieta, która pomimo niemożności czynienia zła, popełnia w końcu błędy doprowadzające do tragedii. Uosobienie seksualnych chuci i tragicznego szczęścia, dla otrzymania którego widz wie, że musi dokonać niecnych czynów. Dwoma słowami – film noir.

Lata 40-te, to również pomijanie roli kobiety w życiu społecznym. To mężczyźni podejmowali wszelkie decyzje i byli za nie odpowiedzialni, oddając kobietom prawo do rządzenia w sferach prywatnych, gdzie to z reguły one były strażniczkami domowego ogniska. Pomimo pełnej emancypacji kobiety w dalszym ciągu były traktowane marginesowo i na przykładzie Los Angeles widać to doskonale. Podobnie sprawa ma się z czarnoskórymi obywatelami, równouprawnionymi, jednak w dalszym ciągu bez ogródek nazywanymi czarnuchami. Pomimo, iż często byli oni genialnymi wykonawcami jazz’u – ich właśnie podczas wszelakich zbrodni jako pierwszych uważano za podejrzanych, a ich zeznania były podważane. Często utożsamiano ich z narkomanią, biedą i nieróbstwem.


Okres ten był także czasem rozkwitu prasy, gdzie dziennikarze wszędzie wietrzyli spiski, dla dobrego zdjęcia narażali swoje zdrowie, gdzie gloryfikowali gwiazdy filmów i estrady by następnie zrównać je z rynsztokiem za jedną, niefortunną wypowiedź. Ot, narodziły się bulwarówki. Często to one narzucały sposób myślenia obywatelom z racji na chwytliwe historie ze znanymi osobistościami w tle, napisane prostym, trafiającym do większości, językiem. Gazety codzienne stały się najsilniejszym, po filmie, medium. Były, jak to wtedy nazywano, drugą władzą i z ich redaktorami oraz fotoreporterami należało się liczyć. Pismaki niszczyli kariery jednych, by wynosić na piedestały innych, potrzebnych im ludzi...


Aspekty opisane powyżej nie są wyrwane z kontekstu, nie są opisane "ot tak sobie". To napęd motorowy gry. Tu chodzi właśnie o takie odczucia, o takie postrzeganie, o historię. Tu nie chodzi o to, że możemy strzelać używając cover systemu. Tu nie chodzi o model jazdy samochodem. Tu chodzi o Los Angeles lat 40-tych. Ponownie głównym bohaterem gry Rockstar jest miasto.

“And now, let’s get back to basics, shall we?”

Rozwój wspomnianego na początku marketingu, doprowadził do powstania najsilniejszych obecnie marek – o ile oczywiście zdołały przetrwać. Valor – firma tytoniowa zaopatrująca podczas II wojny światowej amerykańskich żołdaków w papierosy. Gin Seagram’s. Środek odstraszający owady Moz-kill. Proszek do prania Oxydol. Czemu o tym piszę? Ano dlatego, iż są to marki występujące w L.A. Noire. Marki oryginalne, tak jak reszta rzeczy, które spotkamy w grze. Samochody, nazwiska niektórych postaci (zdecydowana większość gangsterów – np. Mickey Cohen), miejscówki, muzyka – po raz pierwszy w historii Rockstar przedstawiło nam w pełni oryginalny świat (nie licząc wyścigowej serii Midnight Club). Pójście w autentyczność gruntownie zwiększa immersję w świat gry, nie musimy się zastanawiać do czego pije producent – chłoniemy wszystko jak leci.


Wydaje się, że L.A. Noire można przyrównać do GTA – nic bardziej mylnego. Poza widokiem TPP i możliwością jazdy samochodem nic tu nie przypomina przygód Niko Bellica. W L.A. Noire wykorzystano nawet autorski silnik graficzny Team Bondi, odpowiednio dopieszczony przez Rockstar. Silnik tak autorski, że nie pokwapiono się nawet o wykorzystanie Natural Motion Euphoria – silnika odpowiedzialnego za bieżące obliczanie fizyki. Element wykorzystany w L.A. Noire opiera się jedynie na częściowym obliczaniem warunków w czasie rzeczywistym, częściowo są to predefiniowane animacje.

Od Urala:

L.A. Noire, to po Heavy Rain kolejny powiew świeżości na skostniałym rynku gier, choć Team Bondi i "gwiazdy rocka" nie idą w swoich pomysłach aż tak daleko. Powiedziałbym jednak, że ich nowa produkcja, to taka swoista mikstura, która czerpie pełnymi garściami z najlepszych gatunków gier - mamy tutaj w zasadzie wszystko, co powinno się składać na pasjonujący i trzymający w napięciu kryminał, w dodatku cholernie grywalny. W uproszczeniu nazwałbym L.A. Noire grą przygodową, ale to by było dla tego tytułu krzywdzące. Tak naprawdę ciężko tę grę obiektywnie sklasyfikować i to chyba stanowi najlepszy dowód na to, że mamy do czynienia z czymś na swój sposób nowym, a przynajmniej nietuzinkowym. Jeżeli spojrzeć wstecz, to chyba tylko Heavy Rain było grą, do której nową produkcję Rockstarsów można odnieść.

Produkcja ta mną zawładnęła i skonsumowałem ją z satysfakcją, ale musicie mieć na uwadze, że nie jest to tytuł idealny. W Heavy Rain mieliśmy multum możliwości, jeśli nie odkryliśmy jakichś poszlak, bądź dowodów, albo coś zrobiliśmy źle, to miało to wpływ na całokształt opowieści, ba, jedna z naszych postaci mogła zginąć. W L.A. Noire nie zginąłem chyba ani razu, a każda z historii znalazła swój finał niezależnie od podejmowanych przeze mnie decyzji. Odnosi się wrażenie, że wybory dokonywane przez nas podczas przesłuchań nie mają większego znaczenia, że nie da się pominąć istotnych dla sprawy dowodów (bo zaraz odezwie się nasz partner, że jeszcze powinniśmy się przyjrzeć miejscu zbrodni), że deweloper ciągle prowadzi nas za rączkę. I to nie jest tylko wrażenie, bo tak faktycznie jest. Ale wiecie co? To najlepsze prowadzenie za rączkę, z jakim miałem do czynienia od lat. Gra w jakiś magiczny sposób to maskuje i błyskawicznie łapiemy haczyk i zanurzamy się w tym świecie Hollywood lat 40-tych. Jestem pewien, że to Rockstarsom gra zawdzięcza swój klimat, bo zawsze byli oni mistrzami wciągania gracza w wykreowany przez nich świat.

Wobec L.A. Noire mam w zasadzie tylko dwa zarzuty. Pierwszym jest model jazdy samochodów, który jest mało precyzyjny i dość frustrujący, ale składa się na to przede wszystkim brak możliwości ustawienia kamery znad maski. Drugi, to same miasto - rozległe i cokolwiek monotonne. Jeżdżąc po nim radiowozem odnosi się wrażenie, że wszędzie już się było, ale jest to wrażenie złudne - po prostu wszystkie ulice są do siebie podobne. Można jeszcze wspomnieć o braku polonizacji (choćby kinowej), co dla niektórych może być przeszkodą nie do przeskoczenia.

Nowa gra od Rockstarsów i Teamu Bondi błyskawicznie trafiła na 1 miejsca sprzedaży w większości krajów i nie ma w tym nic dziwnego - to wciągający, świetnie zrealizowany i niesamowicie grywalny tytuł, który w dodatku dostarcza nam kilkudziesięciu godzin wyśmienitej zabawy - w dzisiejszych czasach taki wynik czasowy, to rzadkość. Gra do zdecydowanego zaliczenia!

Ocena: 4/5


Deweloper mógł spokojnie pójść na łatwiznę i nikt nie miałby nic przeciwko gdybyśmy dostali GTA osadzone w latach 40-tych. Jednak Rockstar nie byliby sobą gdyby nie wywrócili sposobu swojego myślenia do góry nogami. Bo prawda jest taka, że zrobili grę, której za cholerę nie można przyrównać do GTA – kudosy im za to. Otrzymujemy bowiem naprawdę dorosłą pozycję opartą o głęboką rozkminę i kojarzenie faktów, aniżeli grę opartą na akcji. L.A. Noire jest hołdem złożonym „czarnym filmom” – tutaj nic nie jest takie jak się wydaje, a ponadto jest to gra oszczędna w formie – tutaj bardziej liczy się historia niż wrażenia wizualne czy przepych – stąd na przykład brak licznika amunicji (trzeba liczyć wystrzelone pociski co by nie zostać z pustym magazynkiem w trakcie bezpośredniej wymiany!) – i chwała Rockstar za to.


W samym gamingu rewolucji nie ma. Jest jednak w pewnych aspektach, takich jak w mimice twarzy, czy w sposobie prowadzenia śledztwa. Jeżeli podobało Ci się Heavy Rain, lecz tak jak mnie zawiodły cię pewne naciągane aspekty tej gry, tak L.A. Noire powinno trafić w twój gust. I o ile to Heavy Rain miało wydobywać ze mnie emocje, tak osiągnęli to chłopaki z Rockstar – normalnie było mi nieraz autentycznie głupio, że starszą panią posądziłem o kłamstwo – że przytoczę pierwszy przykład z brzegu. Gra jest świetna, ciężko się od niej oderwać i przyznam się bez bicia – jestem ogromnym fanem produktów spod dłuta R* - ale nie ma się co oszukiwać - L.A. Noire nie będzie grą roku – pod koniec 2011 szykuje się za duża konkurencja, a poza tym gra ta jest za bardzo oryginalna - potrzebujemy przyzwyczaić się do tego typu rozgrywki. Kudosy dla Rockstar za nieoglądanie się za siebie i za robienie swojego. Nie ma wciśniętego na siłę multiplayera, nie ma zbędnych rzeczy sztucznie wydłużających rozgrywkę. L.A. Noire wydaje mi się niejako testem do czego developer jeszcze jest zdolny i wcale się nie zdziwię, kiedy na tegorocznym E3 sygnowany logiem R* Agent okaże się połączeniem GTA i właśnie L.A. Noire. Jednak póki co ciężko znaleźć na konsolę ciekawszą, w sensie oferowanych rozwiązań, grę.


P.S. Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że Rockstar był developerem wespół z Team Bondi, jednak ich szefem został Brandon McNamara (zatrudniony przez R*) i kwestią czasu wydaje się przemianowanie Team Bondi na Rockstar Australia.

P.S.2. Specjalnie nie napisałem o naszym protagoniście – Cole’u Phelps’ie – nietuzinkową postać zostawiam wam do odkrycia.

Autor: JaMaJ

Gameplay z L.A. Noire możecie obejrzeć w szóstym odcinku Nory Prowokatora.

2 komentarze:

  1. super recka!Dzięki za miłe w czytaniu przedstawienie lat 40-tych,takich od kuchni,nie książkowych.Aż chciałoby się wsiąść do wehikułu czasu i przenieść się w tamte czasy;aż korci :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna recka, to jest prawdziwa subiektywna opinia i odczucia recenzenta, a nie wkładanie zdań do szablonu.

    OdpowiedzUsuń